Po
opuszczeniu synagogi w Kafarnaum Jezus przyszedł do domu Szymona. A
wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On stanąwszy nad nią rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała i usługiwała im.
O
zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby,
przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i
uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: «Ty
jesteś Syn Boży». Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ
wiedziały, że On jest Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się
na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały
Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: «Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany». I głosił słowo w synagogach Judei.
*****
W Kościele bardzo dużo mówi się o
powołaniach – okolicznościowe obrazki, cotygodniowe nabożeństwa, duszpasterstwa
powołań. Przyznam się szczerze, że zawsze mnie to dziwiło , bo przecież księży
u nas nie brakuje. Przystąpić do spowiedzi, przyjąć Komunię Świętą czy
uczestniczyć we Mszy możemy właściwie zawsze. I kiedy w mojej głowie kotłuje
się takie przekonanie, lekarstwem na nie jest jedno słowo – MISJE.
Są miejsca na świecie, gdzie
chrześcijaństwo „raczkuje”. Są też takie, gdzie chrześcijan się prześladuje.
To w dużej mierze kraje afrykańskie, ale
w Europie Wschodniej też nie zawsze jest lepiej. Miałem to szczęście, że nieraz uczestniczyłem
we Mszach Świętych, na których kazania głosili misjonarze pracujący m.in. w
Rosji. Opowiadali o tym jak trudne jest
tam życie, że Eucharystię sprawuje się często w domach wiernych, bo w
miejscowości akurat nie ma świątyni. Mówili też, że zdarza się, że jeden kapłan
przypada na kilka parafii, a nawet kilka miejscowości, które są oddalone od
siebie o setki kilometrów. Wskutek
tego spowiedź czy Msza Święta staje się czymś wyjątkowym, mówiąc kolokwialnie -
„dobrem luksusowym”. Uśmiech na twarzy wywoływał u mnie również zachwyt kapłanów – misjonarzy
nad liczbą ministrantów przy Ołtarzu podczas niedzielnej Eucharystii dla dzieci u Pijarów w Rzeszowie.
Żartowali nawet, że chętnie kilku wzięliby ze sobą do pomocy. Te świadectwa
odbierałem zawsze jako dowód tego, że ludzie „chcą” Boga. Nigdy nie zapomnę
też, kiedy pewnej niedzieli, w czasie Komunii Świętej do Ołtarza podjeżdżała, a
właściwie była wieziona, kobieta na wózku inwalidzkim z pobliskiego hospicjum.
Stałem wtedy w drzwiach Zakrystii i bardzo dobrze widziałem jej łzy, kiedy
mogła przyjąć Pana Jezusa. Doszedłem
wtedy do wniosku, że ona była całkowicie przekonana o wyjątkowości tego, co
robi. My sami często wpadamy w rutynę wiary i nie traktujemy poważnie rzeczy
poważnych.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus dokonał cudu. Przyszedł do
domu Szymona i uzdrowił jego teściową. Później „wszyscy,
którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś
na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich”. Wypędzał też złe duchy, które
bardzo dobrze wiedziały, że mają do czynienia z Mesjaszem. Nadszedł jednak
moment, kiedy Jezus „wyszedł i udał się na miejsce pustynne”. Ludzie zaczęli go
szukać. Zapewne chcieli kolejnych uzdrowień, kolejnych cudów. Jednak On, jakby
na przekór ludziom, mówił: "Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o
królestwie Bożym, bo na to zostałem posłany". Zapewne te słowa, miały
zwrócić uwagę ludzi, że to nie cuda są celem samym w sobie, że są one jakby
przy okazji, a najważniejsza jest nauka.
Ciekawa jest jednak
to pragnienie ludzi do bycia z Jezusem (pomijając pewnie nie zawsze czyste
intencje niektórych). To pragnienie zasiane kiedyś, dziś przekuwa się w
potrzebę modlitwy i uczestnictwa w
życiu Kościoła…
Jakub Jamrozek - Rzeszów - Warszawa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz