Jakiś czas temu zwróciłem się do kilku lektorów z prośbą o to, by napisali przysłowiowe kilka zdań na temat tego, co dla nich znaczy BYĆ w LSO. Poniżej zamieszam świadectwo pierwszego odważnego. I już czekamy na kolejne ...
Postawiono przede mną nie lada zadanie. Myślałem, że będzie
szybko, łatwo i przyjemnie, ale po
chwili zastanowienia, doszedłem do wniosku, że sklecenie kilku zdań o
czymś, co było częścią mojego życia przez ostatnie 11 lat to ogromne wyzwanie.
Co zrobić … nie pozostaje mi nic innego, jak tylko spojrzeć prawdzie w oczy i
powiedzieć sobie: młodość nie wieczność…
A pomyśleć, że jeszcze w połowie lat 90., jako w miarę
„dojrzały” 4-letni gość – chodząc z rodzicami na coniedzielną Mszę św.
zarzekałem się, że ministrantem nigdy nie będę. Trudno się dziwić. Dużo
bardziej atrakcyjne było dla mnie wtedy wpychanie każdej otrzymanej złotówki
(przeznaczonej bądź co bądź na ofiarę) w szczeliny drewnianej podłogi naszego
kościelnego chóru oraz skrzętne przemycanie doń kiszonych ogórków – które
stanowiły w tamtych czasach moją ulubioną zabawkę na każdym kazaniu. Pewnie nie
przebiję tym mojego brata, który uwielbiał zrzucać z balkonu zimowe rękawiczki
na głowy wiernych, a swoją głowę wkładać między elementy balustrady. Zupełnie
niedawno dowiedziałem się także, że jedna z
parafianek bardzo żałuję, że obydwaj jesteśmy już dorośli, bo nasze
niecodzienne zachowania były dla niej zawsze wielką atrakcją.
Wracając do tego, co kluczowe, wiele w moim postrzeganiu
członków LSO zmieniło się po Pierwszej Komunii Świętej. Będąc jeszcze w aureoli świętości, przekonany o swojej
wielkiej pobożności, postanowiłem wejść w to, z czego nie wyszedłem do dzisiaj.
Nie chcę tu posługiwać się wyszukanymi, nic nie wnoszącymi metaforami typu: „dzięki służbie przy Ołtarzu
otrzymałem niezliczone łaski, które cały czas pozwalają mi pielęgnować żar Bożej
miłości, objawiający się każdego dnia w drugim człowieku.” Takie ubieranie w
słowa tego, co można powiedzieć w sposób dwa razy bardziej przystępny, jest
moim zdaniem dość żałosne.
Przez cały okres swojego „bytowania” przy Ołtarzu, bez
wahania mogę stwierdzić - jestem dumny z tego, że udało mi się przejść właściwie
przez wszystkie szczeble ministranckiej „kariery”. Do dzisiaj pamiętam drżenie rąk
i moment, gdy po raz pierwszy zamachnąłem się, by z impetem uderzyć w gong.
Pamiętam też, jak starsi ministranci, przychodząc za pięć dziesiąta, bez skrupułów
konfiskowali nam najlepsze pelerynki, które mieliśmy „zaklepane” pół godziny
wcześniej (od tamtego czasu moim życiem kieruje zasada „nie rób drugiemu, co tobie
niemiłe) oraz pierwsze czytanie Modlitwy Powszechnej.
Czasami nie mogę uwierzyć, ilu fajnych ludzi – kolegów „po
fachu”, nowicjuszy, kleryków, księży, koleżanek ze scholki J- poznałem przez te 11 lat. To był wyjątkowy
czas. Wszystkie publiczne występy, którym oddawałem się przy ambonie, w dużym
stopniu zdecydowały o tym, że postanowiłem studiować dziennikarstwo i
komunikację społeczną. Bardzo miło wspominam również „pijarskie akcje”, w
których zawsze było miejsce dla LSO (Parafiady, czuwania, przedstawienia).
Takie rzeczy uczą człowieka samodyscypliny, współpracy w grupie. Szkoda, że
docenia się to dopiero z perspektywy czasu.
Nie powiedziałem jeszcze o rzeczy najważniejszej, a od tego
pewnie powinienem zacząć. To, że odważyłem się stanąć przy Ołtarzu, jest chyba
najlepszą modlitwą jaką mogłem skierować do Boga. Tak naprawdę każde odklepane
bezmyślnie „Ojcze Nasz” jest niczym w porównaniu ze świadomym ofiarowaniem
swojego czasu dla Niego. Często zdaję sobie sprawę, że za pewnymi rzeczami,
które tak bardzo mnie w życiu zaskakują, nie może stać przypadek. Tutaj działa
ktoś jeszcze. Kto wie, być może dlatego, że ja również, jako ministrant czy
lektor robię coś dla Niego?
Hmmmmm… rozpisałem się. A miało być tylko kilka zdań. Nie
wiem, czy ktoś dotrwał do końca, ale jeśli tak, to niech uwierzy „staremu
wyjadaczowi” – ministrantura to nie obciach, ale coś, co wnosi w życie
człowieka naprawdę ogromne ilości pozytywów… coś, co pozwala poczuć się dla
Boga kimś szczególnym.
Jakub Jamrozek - Rzeszów/Warszawa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz