Jezus
powiedział do swoich uczniów: "Podniosą na was ręce i będą was
prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego
imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie".
***
Na pierwszy rzut oka, dzisiejsza
Ewangelia może wydawać się nieco oderwana od rzeczywistości. W końcu
mamy to niewątpliwe szczęścia mieszkać w Polsce - kraju, gdzie większość
obywateli jest wyznania katolickiego, który ma silne chrześcijańskie
tradycje. Dlatego myśl, by ktoś wzywał nas do sądu z powodu naszej
wiary, wydaje się absurdalna. Poniekąd słusznie, choć i to się zdarza.
Dlatego należy rozpatrywać ten fragment Ewangelii nieco szerzej.
Chrystus pragnie, byśmy dawali świadectwo swojej wiary. Wbrew temu, co mówią o nas ludzie. Bo czasem nie jest to łatwe. Myślę, że część z nas już spotkała się z wytykaniem, że jesteśmy ministrantami. Że to dla dzieci, że to strata czasu. W późniejszym czasie, w liceum czy na studiach, te opinie tylko nabiorą na sile. Niektórzy będą się na nas dziwnie patrzeć, gdy przyznamy dumnie, że uczestniczyliśmy w rekolekcjach, że nie spotkamy się z nimi, bo idziemy do duszpasterstwa akademickiego. Zdziwione, a często nawet zgorszone spojrzenia będą nas odprowadzać, gdy uczynimy znak krzyża, przechodząc obok kościoła. Wielu będzie się dziwić, wielu będzie wypominać, wielu będzie atakować nasze praktyki oraz Kościół. Możemy czuć aż taką presję, że będziemy chcieli uciec z naszą wiarą do strefy prywatnej.
Jednakże wtedy musimy pamiętać dla kogo to czynimy. Czynimy to dla Chrystusa, na chwałę Bożą. Bóg nie chce, byśmy się go wstydzili. Chciałby, byśmy go kochali, tak jak On nas umiłował. I dumnie mówili przed innymi "jestem chrześcijaninem". Bo gdy będziemy się wstydzili tego, że jesteśmy braćmi i siostrami w Chrystusie, wtedy i On sam będzie się nas wstydził. W końcu sam Pan powiedział:,, (...) Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych" (Łk 12,8)
Pamiętajmy także o innym aspekcie naszego publicznego credo. Jest nim świadectwo dawane innym. My wszyscy jesteśmy słabi. Presja ze strony otoczenia jest wystarczająco silna, by zdusić w wielu z nas wszelkie publiczne deklaracje wiary. Wyznając otwarcie naszą wiarę, pomagamy w tym innym. Może i kilku znajomych dziwnie na Ciebie spojrzy, gdy im powiesz "nie mogę dzisiaj wyjść, idę na oazę", ale może któryś z nich zapyta "mogę iść z Tobą?". Może i większości ludzi minie Cię obojętnie, gdy uczynisz znak krzyża na ulicy, ale może to sprawi, że któryś z przechodniów następnym razem uczyni to samo?
Nie jest istotna liczba zgorszonych spojrzeń, jeżeli dzięki nam choć jedna osoba zatrzyma się na chwilę i zastanowi nad swoją wiarą.
Nie bójmy się publicznie deklarować naszej religii. Dajmy świadectwo wierze w Jezusa Chrystusa. Z miłości do Niego oraz dla bliźnich, którzy potrzebują poczucia, że nie są sami w tej wierze.
Chrystus pragnie, byśmy dawali świadectwo swojej wiary. Wbrew temu, co mówią o nas ludzie. Bo czasem nie jest to łatwe. Myślę, że część z nas już spotkała się z wytykaniem, że jesteśmy ministrantami. Że to dla dzieci, że to strata czasu. W późniejszym czasie, w liceum czy na studiach, te opinie tylko nabiorą na sile. Niektórzy będą się na nas dziwnie patrzeć, gdy przyznamy dumnie, że uczestniczyliśmy w rekolekcjach, że nie spotkamy się z nimi, bo idziemy do duszpasterstwa akademickiego. Zdziwione, a często nawet zgorszone spojrzenia będą nas odprowadzać, gdy uczynimy znak krzyża, przechodząc obok kościoła. Wielu będzie się dziwić, wielu będzie wypominać, wielu będzie atakować nasze praktyki oraz Kościół. Możemy czuć aż taką presję, że będziemy chcieli uciec z naszą wiarą do strefy prywatnej.
Jednakże wtedy musimy pamiętać dla kogo to czynimy. Czynimy to dla Chrystusa, na chwałę Bożą. Bóg nie chce, byśmy się go wstydzili. Chciałby, byśmy go kochali, tak jak On nas umiłował. I dumnie mówili przed innymi "jestem chrześcijaninem". Bo gdy będziemy się wstydzili tego, że jesteśmy braćmi i siostrami w Chrystusie, wtedy i On sam będzie się nas wstydził. W końcu sam Pan powiedział:,, (...) Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych" (Łk 12,8)
Pamiętajmy także o innym aspekcie naszego publicznego credo. Jest nim świadectwo dawane innym. My wszyscy jesteśmy słabi. Presja ze strony otoczenia jest wystarczająco silna, by zdusić w wielu z nas wszelkie publiczne deklaracje wiary. Wyznając otwarcie naszą wiarę, pomagamy w tym innym. Może i kilku znajomych dziwnie na Ciebie spojrzy, gdy im powiesz "nie mogę dzisiaj wyjść, idę na oazę", ale może któryś z nich zapyta "mogę iść z Tobą?". Może i większości ludzi minie Cię obojętnie, gdy uczynisz znak krzyża na ulicy, ale może to sprawi, że któryś z przechodniów następnym razem uczyni to samo?
Nie jest istotna liczba zgorszonych spojrzeń, jeżeli dzięki nam choć jedna osoba zatrzyma się na chwilę i zastanowi nad swoją wiarą.
Nie bójmy się publicznie deklarować naszej religii. Dajmy świadectwo wierze w Jezusa Chrystusa. Z miłości do Niego oraz dla bliźnich, którzy potrzebują poczucia, że nie są sami w tej wierze.
Michał Kasperowicz - Łowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz