Wielkie tłumy szły z Jezusem. On odwrócił się i rzekł do nich:
«Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
«Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem.
Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw i nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej, gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy, patrząc na to, zaczęliby drwić z niego: Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć. Albo
który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie
usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić
czoło temu, który z dwudziestoma tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem».
***
Jeśli ktoś był w niedzielę na Mszy
św. i jeśli uważnie słuchał słów Ewangelii, to zauważył, że słowa, które przeczytałem przed chwilą jakoś nam nie pasują. Ba, te słowa z
dzisiejszej ewangelii powinny nawet nami wstrząsnąć. Bo jak wytłumaczyć sobie
to, że w niedzielę Jezus wzywał nas do miłości Boga i bliźniego (Będziesz
miłował Pana Boga swego, a bliźniego swego jak siebie samego), a dziś ten sam
Jezus mówi, że mamy mieć w nienawiści nie tylko innych, ale nawet siebie. Skąd taka zmiana? A może te dzisiejsze słowa mają jakieś drugie dno?
Słowo nienawiść jakoś nie pasuje mi w
tej Ewangelii. To słowo nie pasuje do całej Dobrej Nowiny, bo przecież
,,błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, a nie ci, którzy sieją nienawiść.” Takim
słowem, które mnie osobiście pomaga lepiej zrozumieć ten fragment
Ewangelii jest słowo dystans.
Mieć w nienawiści siebie samego to
znaczy mieć do siebie dystans. Patrzeć na siebie z miłością, ale z miłością zdrową, czystą. Nie ma chyba nic gorszego niż
człowiek zadufany w sobie, pyszny, wywyższający się nad innych.
Mówi się, że obok ośmiu
błogosławieństw, które Jezus wypowiedział na Górze jest jeszcze jedno, które
warto wziąć sobie do serca.
Błogosławieni, którzy potrafią śmiać się z samych siebie, albowiem nigdy
nie zabraknie im powodów do radości.
I jakaś wielka mądrość płynie z tego zdania. Ileż to razy w ciągu dnia sami sobie dajemy okazji do tego, by się z siebie pośmiać? Z tego, jacy jesteśmy, co robimy, z naszych przywar, niedoskonałości. Człowiek, który potrafi pośmiać się z siebie i nie gniewa się, gdy inny wytykają mu błędy, taki człowiek ma dystans do siebie czyli ma siebie w nienawiści. Albo - lepiej powiedzieć - ma w nienawiści swoją pychę, swoją dumę, fałszywy obraz siebie.
Dystans do siebie i do innych
sprawia, że Bóg jest najważniejszy. Miłość własna jest bardzo niebezpieczna,
zamyka nam oczy, zamyka nasze serce. Podobnie jak niebezpieczna jest taka miłość,
która na pierwszym miejscu w naszym życiu stawia drugiego człowieka. Nikt przecież
nie powinien zająć miejsca, które zarezerwowane jest tylko dla Boga.
o. Piotr SchP
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz